Jezus Chrystus, Maryja, Cervantes, 34lo, liceum Cervantesa, Wilkowojski
............. Strona główna ..... Biblia..... Jan Paweł II..... Centrum Myśli JP2..... Pope to You.............

Daria Pawęda


Pustynia Arabska - szczęście
z dala od cywilizacji

Bożena i ja. Wsiadamy do jeepa (terenowa Toyota). Jesteśmy pierwszymi turystami. Jedziemy do innej części Hurghady, z której zabieramy pozostałych pasażerów - dwóch Egipcjan (ojca i syna) oraz trójkę Rosjan (mamę z dwójką synów). Zaczynamy "jeep safari"!

Safari w języku Suahili oznacza podróż... I oto nasz kierowca o imieniu Yusef - prawdziwy Beduin, ubrany w tradycyjny beduiński strój - wiezie nas gdzieś za Hurghadę. Wokoło tylko piaski Pustyni Arabskiej... Wiatr silnie wieje wzbijając wokół nas tumany kurzu pomieszanego z piaskiem i żwirem. Skręcamy z głównej drogi i jedziemy przed siebie. Siedzimy z Bożeną w szoferce obok Yusefa, który cały czas śpiewa i wydaje beduińskie okrzyki, a my wtórujemy mu śpiewając "Soya soy, habibi haba soy..." i próbujemy naśladować jego okrzyki. Do wspólnego śpiewania dołączają również przewodnik naszej wycieczki i towarzyszący nam dwaj Egipcjanie. Wszyscy podskakujemy - tworząc coś na kształt fali. Nasz "wesoły autobus" mknie przez Pustynię Arabską z prędkością ponad 120 km na godzinę i bez trudu wyprzedzamy inne jeepy. Turyści z innych jeepów patrzą na nas z nieukrywanym zdziwieniem... a pewnie i z zazdrością, że się tak świetnie bawimy ...

Punkt widokowy. Wspinamy się po piaszczysto-żwirowej górze. Wokoło przestrzeń, która zdaje się być bezkresna... Wokoło nas Pustynia Arabska zwana też Pustynią Wschodnią… Stanowi ona północno-wschodnią część Sahary, zajmuje obszar między Nilem a Morzem Czerwonym. Jej zachodnia część jest głównie piaszczysto-żwirowa i gruzowa, a wschodnia-kamienista. Skrajnie suchy zwrotnikowy klimat (średnia roczna suma opadów poniżej 10 mm) sprawia, że krajobraz Pustyni Arabskiej to przede wszystkim sieć suchych wadi porośniętych skąpą roślinnością kserofilną. Wadi w języku arabskim oznacza bieg wody. Wadi jest to sucha dolina na pustyni, długa (nawet do kilkuset kilometrów), kręta, o stromych zboczach i niewyrównanym dnie.

Docieramy do wioski Beduinów. Nasz kierowca Yusef sprawia, że jeep, którym jedziemy zaczyna kręcić się wokół własnej osi, a my jak zaczarowani znów śpiewamy głośno "Soya soy, habibi haba soy..." i wydajemy beduińskie okrzyki. Prawdziwe szaleństwo! Czuję się jak na filmie przygodowym z serii Indiana Johnes.

Wysiadamy. Do wioski dotarły już inne jeepy. Zostajemy podzieleni na dwie grupy - jedną prowadzoną przez przewodnika w języku arabskim, angielskim i niemieckim oraz drugą prowadzoną przez przewodniczkę w języku rosyjskim i czeskim. Razem z Bożeną i naszymi egipskimi współtowarzyszami podróży zostajemy przydzieleni do grupy "arabsko-anglo-niemiecko języcznej".

Siedzimy w dwóch chatach. Nasz bardzo miły pan przewodnik opowiada nam o Egipcie, islamie, Beduinach, Pustyni Arabskiej... Jeden z mieszkańców wioski parzy dla nas pyszną miętową herbatę. Podaje ją w małych metalowych garnuszkach - smakuje lepiej niż w najlepszej restauracji w Warszawie. Zauważam, że Niemcy nie piją tej herbaty (chociaż udają, że tak) - prawdopodobnie boją się, że woda nie jest sterylnie czysta... Cóż, ja wychodzę z założenia, że skoro Beduini piją tę herbatę i nic im nie jest, to i mnie nic nie będzie. A herbata jest bardzo orzeźwiająca i poprawia nam nastrój. Dziękujemy naszemu gospodarzowi po arabsku mówiąc "szukran ktir" czyli "dziękuję bardzo". Atmosfera jest coraz bardziej miła a my czujemy się jak byśmy stawali się częścią tej wioski.

Beduini - z arabskiego badawijjn - to pasterska ludność koczownicza, która zamieszkuje pustynie północnej Afryki oraz Bliskiego Wschodu. Początkowo nazwa ta oznaczała arabskie plemiona koczowników, w odróżnieniu od arabskiej ludności rolniczej, czyli fallahów. Beduini udomowili wielbłądy, co umożliwiło im podejmowanie dalekich wędrówek przez pustynie. Obecnie coraz więcej Beduinów prowadzi osiadły tryb życia i zajmuje się hodowlą owiec, kóz a w sprzyjających warunkach również koni i bydła rogatego. Dla Beduinów najważniejsza jest rodzina. Rodziny łączą się w grupy rodzin tworząc plemiona.

Zaczynamy zwiedzać wioskę Beduinów. Są tu m.in. meczet, warsztat tkacki, sklepik spożywczy (kierowcy wycieczkowych jeepów dowożą zaopatrzenie), sklepik z pamiątkami zrobionymi własnoręcznie przez mieszkańców wioski (można w nim kupić również różne zioła), piekarnia, studnia, domy (chaty) mieszkańców.

Wszystko filmuje kamerzysta Ali (film z tego "jeep-safari", który od niego później dostaniemy, stanie się dla nas nieocenioną pamiątką).

Meczet. To właściwie kawałek ziemi ogrodzony zielonym murem i przykryty strzechą. Charakterystyczny mihrab wskazuje kierunek na Mekkę. Na ziemi równo ułożone dywaniki modlitewne. Jestem wzruszona... i myślę, że ci ludzie są tak daleko od cywilizacji, ale jednocześnie są tak blisko Boga... I gdy tak medytowałam przy tym beduińskim meczecie, Ali sfilmował mnie - w świetle zachodzącego na czerwono słońca. Później wielokrotnie oglądałam ten właśnie fragment.

Piekarnia. Dwie beduinki siedzą na ziemi, przy palenisku-ognisku i pieką arabskie chlebki. Chlebki te wyglądają jak bardzo duże naleśniki. Zrobione są właściwie tylko z mąki i wody, ale smakują wspaniale. Nasz kamerzysta Ali pyta nas czy smakują lepiej niż "Mc Donald's" a my z Bożeną zajadając kolejny kawałek odpowiadamy, że tak, i to o wiele bardziej. Ze zdziwieniem stwierdzam, że jedynymi smakoszami arabskiego chlebka jesteśmy tylko my z Bożeną i dwoje młodych Egipcjan. Nie smuci mnie to spostrzeżenie - więcej tego pysznego arabskiego chlebka zostaje dla nas...

Warsztat tkacki. Beduińskie małżeństwo wyczarowuje tu prawdzie arcydzieła z wielbłądziej wełny. Jedno z tych arcydzieł - kilim przedstawiający wielbłąda na tle pustyni - stało się moją własnością. Kilim wisi u mnie w dużym pokoju na ścianie. Gdy patrzę na niego, zawsze łza ukradkiem wymyka mi się spod powieki - pamiętam jak Yusef pokazując na nim brązowe kropki mówił: to jest jeep, to jest Bożena, to jest Daria, to jest Yusef... I wtedy na chwilę znów jestem w wiosce Beduinów...

Po zwiedzaniu czas na przejażdżkę na wielbłądach. Wszyscy bawimy się jak dzieci. Prawdziwa karawana. Wielbłądy niespiesznie poruszają się w sobie tylko znanym tempie, niosąc nas na swoich grzbietach wokół wioski. Mam wrażenie jakby ktoś nas wszystkich zaczarował...

Zachodzące słońce sygnalizuje, że czas na kolację. Beduini przygotowali dla nasz prawdziwą ucztę. Siedzimy na ziemi na matach i jemy przygotowany dla nas posiłek - po prostu biesiada! Po kolacji czas na tańce. Beduini śpiewają i grają na bębnach. Yusef porywa Bożenę i mnie do tańca. Trwa "beduińska dyskoteka".

Czas wracać. Dzień spędzony w beduińskiej wiosce minął bardzo szybko. Żegnamy się z naszymi gospodarzami. Ciężko pohamować mi łzy wzruszenia… Kontakt z naturą, daleko od współczesnej cywilizacji zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. Uczucie szczęścia, jakie tam mnie ogarnęło, trudno wyrazić słowami.

W drodze powrotnej nasz wspaniały kierowca Yusef zatrzymuje jeepa i w świetle reflektorów przyglądamy się fenkom - liskom pustynnym, które również wyszły nas pożegnać … Yusef gasi reflektory, kładziemy się na ciepłym piasku i podziwiamy gwiazdy na niebie... W dzień bezkresna wydawała mi się Pustynia Arabska, w nocy bezkresnym zdawało być się pełne gwiazd niebo… Trudno było mi wsiąść do jeepa - wiedziałam, że koniec tej cudownej, magicznej wycieczki jest już bardzo blisko...

Ostatnie kilometry. Już widać światła Hurghady. Najpierw wysiada Rosjanka z dziećmi, później Egipcjanie - tata z synem - a na końcu Bożena i ja. Żegnamy się z kierowcą Yusefem i kamerzystą Ali. Yusef ma łzy w oczach i mówi, że jesteśmy z Bożeną najsympatyczniejszymi turystkami, jakie kiedykolwiek spotkał. Ali obiecuje nam nagrać film. To już naprawdę koniec "jeep safari"...

Ali ostatniego dnia naszego pobytu w Egipcie przyniósł nam obiecany film. Po powrocie do Polski oglądałam ten film kilka razy dziennie. To "jeep safari" pozostanie na zawsze w mojej pamięci, pozostanie na zawsze w moim sercu...