Jezus Chrystus, Maryja, Cervantes, 34lo, liceum Cervantesa, Wilkowojski
............. Strona główna ..... Biblia..... Jan Paweł II..... Centrum Myśli JP2..... Pope to You.............



Sylwia Topolewska, ucz. kl. Ih
XXXIV LO z Oddziałami Dwujęzycznymi
im. Miguela de Cervantesa



pielgrzymka, XXXIV Liceum Ogólnokształcące w Warszawie



Moja pierwsza piesza pielgrzymka


Ciężko to opisać: co mnie zachęciło, co mną kierowało, a ostatecznie jakie uczucia towarzyszyły mi w chwili wyruszenia, tego pierwszego i ostatniego postoju. Nie spodziewałam się, że tak wielki wpływ na mnie wywrze ta przygoda, te 10 dni, 300 km. Wydaje się, że to bardzo długo. My jakoś tego nie czuliśmy, może się to wydać śmieszne, ale tak naprawdę było. Oczywiście, dni się dłużyły niesamowicie, w końcu jeden teoretycznie nie różnił się od drugiego. Jednak każdy z nich, każdy kolejny pokonany kilometr, postój, ból był wyjątkowy i niesamowity

Pomysł pójścia na pielgrzymkę do Częstochowy przyszedł mi do głowy mniej więcej pół roku przed samą pielgrzymką. Oglądałam zdjęcia mojej cioci. Przy okazji jednego z nich powiedziała: "jedna z siedmiu moich pielgrzymek...". Aż z siedmiu!? I pomyślałam sobie czemu by nie spróbować. Początkowo kierowałam się raczej myślą samej przygody, oczywiście fakt, że wierzę w Boga i że jestem katoliczką miał ogromne znaczenie (bez tego nawet takiego pomysłu nie brałabym pod uwagę), ale bardziej fascynował mnie podziw ze strony innych ludzi, to że będę mogła z dumą opowiadać czego udało mi się dokonać. Wybrałam się razem z moimi sześcioma wspaniałymi przyjaciółkami z harcerstwa. Wyruszyłyśmy wraz z WAPM (Warszawską Akademicką Pielgrzymką Metropolitalną) w grupie szarej tzn. jezuicko-harcerskiej każda z własną intencją w sercu. Było ciężko, jednak atmosfera i wspaniali ludzie sprawiały, że szło się łatwiej. Z czasem uświadomiłam sobie, że nie idzie się po to, aby przejść. Raczej po to, aby doświadczyć czegoś nowego i cieszyć się z każdej chwili i kroku, który zbliżał nas do Częstochowy, do Maryi, której nieśliśmy prośby nasze i tych wszystkich życzliwych ludzi, spotykanych po drodze. Do dziś pamiętam smak tych przepysznych pierogów ruskich, którymi poczęstowano nas w jednej z miejscowości albo pierwszego naszego obiadu- zupy pomidorowej.

Najzabawniejsze jest to, że ani zmęczenie, ani brak prysznica czy czasem ciepłej wody, stale mokry ręcznik czy ból nie były w stanie zniechęcić. Przynajmniej tak było w moim przypadku. Pogoda nam bardzo dopisywała, raczej było ciepło, słonecznie, czasem aż gorąco. Pamiętam jednak jak pewnego razu, to był chyba siódmy czy ósmy dzień, zaczął padać deszcz, właściwie można to było nazwać ogromną ulewą. Trwało to z jakieś trzy, cztery godziny. Wszyscy, mimo posiadanych parasoli, kurtek przeciwdeszczowych przemokliśmy do suchej nitki. Czułam jakbyśmy szli po niekończącej się kałuży. Za każdym krokiem mój but wypełniał się wodą. Niesamowite było jednak to, że nikogo to nie zdenerwowało, nawet w najmniejszym stopniu (tak wynikało przynajmniej z moich obserwacji). Wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że szliśmy, ciesząc się z tego, że jesteśmy mokrzy. Doskonale pamiętam tę radość, była taka nietypowa i taka szczera i prawdziwa. Co mogliśmy zrobić? Szliśmy dalej w przemoczonych ubraniach, śmiejąc się radośnie.

Podczas takiej drogi w trudnych warunkach dostaje się szansę na poznanie nie tylko ludzi wokół siebie, takich których się wcześniej nie znało albo których wydawało się, że znamy, ale też na poznanie samego siebie. Odkrywa się w sobie to, co cieszy, smuci, co łatwo przychodzi, a co wymaga poświęcenia. Nie było łatwo rozpoczynać kolejny dzień o godz. 5 rano (pragnę zwrócić uwagę, że to środek wakacji), a czasem nawet wcześniej, mając przed sobą ok. 30 km do przejścia, wierzcie mi czy też patrzeć z tęsknotą na mijające nas samochody niosące swoich pasażerów w miejsca wakacyjnego wypoczynku. Myślę, że to, co nam pomagało iść wciąż do przodu, rozpoczynać nowy dzień z uśmiechem na twarzy jest siła dana nam przez Boga, on Sam. Chociaż może nie zawsze zdawałam sobie z tego sprawę, czułam i wiem , że był On przy mnie, może nie prowadził za rękę, ale szedł obok, w razie czego.

Pamiętam te witające nas twarze mieszkańców Częstochowy, ich gratulacje, pierwszą moją łzę. Sam moment przejścia pod Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, do której przez cały czas zmierzaliśmy, to uczucie... towarzysząca mu radość i niesamowita wdzięczność...

Podczas pielgrzymki nauczyłam się czegoś bardzo ważnego, co ma dla mnie ogromną wartość. A mianowicie tego, że wierząc w Boga, ufając Mu i pokładając w Nim wszelkie nadzieje jesteśmy w stanie osiągnąć naprawdę wiele. Znając granicę między dobrem a złem, jesteśmy zdolni sami ocenić i wybrać to, co uznamy za słuszne.

Myślę, że najważniejsze jest, aby w tym wyborze kierować się przede wszystkim sercem, a nie tym, co sugerują czy starają się nam wmówić inni. Bo wierzę, że to, co pochodzi z serca, pochodzi też od Boga.